[Zacznij czytać tę opowieść od początku, albo znajdź inne historie.]
… przekonaj ją.
~***~
Parran, usłyszawszy te słowa, zastanowił się przez chwilę, splatając ręce na piersi. Faktem było, że nigdy nie słyszał choćby skrawka informacji o tym, skąd pochodzi substancja, którą – od imienia patronki wyższego poznania – nazywano niltheą. Niezaprzeczalnym faktem było to, że uzależniała bardziej od alkoholu i była droższa od phinreńskiego ziela, które palono po północnemu – w długich szklanych fajkach z cieniutkim cybuchem i sprawiającą wrażenie zbyt dużej główką.
Nilthea była czymś innym, czymś, co trudno było określić słowami. Wyglądem przypominała szlachetne kamienie, nieoszlifowane, o kolorze wyrazistego lub nieco przygasłego turkusu. W normalnych warunkach można było dostać malutkie jej fragmenty, przypominające wyłupane cząstki jakiejś większej całości.
Skąd się brała, czy była czymś naturalnym, czy może można było ją produkować sztucznie – nikt nie wiedział.
Nie, nie. Ktoś w tym mieście musiał to wiedzieć. Parran uśmiechnął się krzywo. Czarny Férse rzucił mu wyzwanie, a on zamierzał je podjąć.