Literacko

Możesz to zdjąć?

Zanim puszczę was dalej, chciałabym podziękować serdecznie Joannie Szlempo za dodatkową korektę tekstu – opowieść jest przygotowana zdecydowanie lepiej niż zwykle, a przy sprawdzaniu jej pracowało mi się niemalże tak swobodnie, jak z moimi stałymi paniami prereaderkami (wam też bardzo dziękuję!). Niezdecydowanym, czy warto oddać swój tekst w te łagodne ręce, polecam Joannę serdecznie. Warto! Dzięki wielkie raz jeszcze.
A teraz już bez zbędnego gadania zapraszam na prequel Czerwonego piachu. Wreszcie!

~***~

mozesz to zdjac czerwony piach prequelGdyby nie to, co zwykle działo się tu wieczorami – a o czym opowiedzieć przyjdzie nieco później – naprawdę lubiłaby ten lokal: pachnąca drewnem i alkoholem gospoda Pod Złamaną Nóżką w ciągu dnia była miejscem, w którym można było nie tylko spędzić czas w całkiem przyzwoitym towarzystwie, ale także dowiedzieć się paru ciekawych rzeczy.

Dzisiaj Illa nie miała szczęścia ani jeśli chodzi o to pierwsze, ani o drugie – na początku tygodnia w karczmie było aż nazbyt spokojnie. Szynkarz maszerował za ladą w tę i we w tę, leniwie wycierając przygotowywane na wieczór kufle. Miało się ku zachodowi, kiedy dziewczyna westchnęła ciężko, a potem przeczesała dłonią rude loki, chcąc już podnieść się i ruszyć ku wyjściu.

Raz jeszcze rozejrzała się wokół. Robiło się tłoczno, nadchodziła noc. Po tej stronie miasta brakowało innych rozrywek niż wspólne picie przy przygaszonym przez oszczędność karczmarza świetle i dźwiękach skrzypiec, których nazwa wydawała się szczególnie trafna w rękach brzdąkającego na koślawej scenie grajka.

Wyszłaby, gdyby nie zobaczyła tej znajomej twarzy. Znajomej z widzenia, znajomej z patrzenia – nic poza tym. A jednak coś kazało jej pozostać na miejscu i zaczekać, aż mężczyzna podejdzie do niej i obdarzy ją swoim fałszywym półuśmiechem. Nie lubiła go. Nie podobała jej się ta wyrażająca wieczne zadowolenie z siebie mina, zbyt spokojne gesty. Bała się jego oczu, gdy czasem spoglądał na nią z daleka. Na imię było mu Aller – Niewyraźny.

Gdy podchodził, spuściła wzrok. Usiadł na wysokim stołku zbyt blisko niej, zamówił kieliszek mocnego alkoholu i wypił go jednym haustem.

Kim ty jesteś?

– Ej, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy.

Drgnęła na to zapewnienie. Nie lubiła, gdy ludzie sprawiali wrażenie, jakby czytali jej w myślach.

Zwykle nikomu nie przyglądała się zbyt dokładnie, a na uniknięciu wzroku jego morskich oczu zależało jej o wiele bardziej niż zazwyczaj. Czego się bała? Prawdy? Odbitej w źrenicach duszy?

Spojrzała.

Och!

– Często na ciebie patrzę.

„Wiem” – chciała odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.

Kątem oka zauważyła, że łokciem oparł się o ladę i zdjął jedną ze skórzanych rękawiczek, które zawsze miał na dłoniach, a ona za każdym razem próbowała dociec, czemu je nosił – przecież nie było zimno, przecież byli w Drithenii, mieście pośrodku pustyni.

Mniejsza. Skoro zdejmował rękawiczki, najwyraźniej zamierzał posiedzieć z nią dłużej. Czy to znaczyło, że…?

– Pomyślałem, że mogłabyś mi się przydać.

A, tak. Przydać. O czym innym mogła pomyśleć? Ona, dziewczyna bez przeszłości i przyszłości, bez nadziei na nadzieję. Powoli spuściła wzrok. Jej uwagę natychmiast skupił przedmiot leżący między palcami mężczyzny.

Piękny, turkusowy kryształek, odbijający przyćmione światła gospody po tysiąckroć, mieniący się wszystkimi odcieniami błękitu.

Nagle zrozumiała: ten świecący kamyk wcale nie leżał na jego dłoni; choćby nawet teraz Aller ją odwrócił, ten nie spadłby – był bowiem osobliwym kolczykiem, który tkwił w fałdzie skórnym pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym mężczyzny. Nigdy się z nim nie rozstawał.

Dlatego nosił rękawiczki.

Nilthea – najbardziej tajemniczy ze wszystkich krążących po podziemiu narkotyków, o wyglądzie przypominającym większe i mniejsze kamienie szlachetne, bardzo twardy, o barwie tafli gorących północnych jezior. Najdziwniejszy ze wszystkiego był sposób jego przyjmowania – nie łykało się go ani nie wciągało, nie paliło i nie wdychało. Na niltheę wystarczyło patrzeć. Patrzeć i podziwiać jej piękno.

Patrzeć, podziwiać, zapomnieć.

O wszystkim.

– Za piętnaście minut powinien tu przybyć mój stary znajomy, Banta’ad. Jest kupcem z południa, podróżuje do Ynseraty i z powrotem. Odkąd sytuacja na granicy trochę się uspokoiła…

Aller mówił – zdawała sobie z tego sprawę, choć wydawało jej się, że raz ton jego głosu szybko się podnosił, raz nieprzyjemnie opadał. Nie spuszczała wzroku z jego ręki, a on opowiadał: że przyjeżdża przyjaciel, że będzie miał ze sobą sporo wartościowych rzeczy, które chowa zawsze w torbie przewieszanej przez ramię, że zarówno Aller, jak i ona sama przysiądą się tam, gdzie miejsce znajdzie sobie przybysz, że jej zadaniem będzie zmuszenie Banta’ada do pozostawienia Allera samego przy stoliku, koniecznie wraz z torbą kupca, która, co wciąż podkreślał Aller, miała w sobie nieprzebrane skarby, a jemu zależało na tym, by kosztowności te stały się jego własnością. Dobrze by więc było, gdyby Illa zaprosiła kupca do jednego z pokoi na górze, gdzie ten mógłby przez chwilę odpocząć i…

– Słucham? – spytała z niedowierzaniem, zastanawiając się, jak mogła kiedykolwiek wcześniej pomyśleć, że chciałaby bliżej poznać Allera. Gdy wreszcie nadarzyła się ku temu okazja, nagle wyszło na jaw, że ten jest zwykłym złodziejem, wykorzystującym w dodatku do swoich działań losowo napotkane, otumanione działaniem kryształu dziewczęta.

– Spokojnie – zapewnił, ubierając zdjętą wcześniej rękawiczkę. Gdy wreszcie niebieski kamień wypuścił jej wzrok ze swych krystalicznych objęć, Illa rozejrzała się wokół. Obraz falował przyjemnie, nikłe światła skupiały rozmyte spojrzenie. – Jeśli tylko nam się uda, dostaniesz jedną trzecią tego, co zdołamy zdobyć.

Przytępiona świadomość przypomniała o tym, kiedy ostatnio dziewczyna miała w ustach porządne jedzenie. Pieniądze bardzo by jej się przydały. To, co wymyślił sobie Aller, przekraczało oczywiście jej limit możliwej do poświęcenia godności, ale w gruncie rzeczy nikt przecież nie wymagał, żeby od razu dała się wykorzystać kupcowi. Była sprytna, zdolna, zwinna – z pewnością nie będzie miała problemów z podarowaniem Allerowi odrobiny cennego czasu – a potem z ucieczką, zanim jeszcze zacznie się robić gorąco.

– Umowa stoi. – Aller uśmiechnął się szeroko na to zapewnienie. Ona oddała ten radosny uśmiech, przekonana, że wszystko pójdzie po jej myśli.

Pod wpływem nilthei naprawdę łatwo było się zapomnieć. Przyjemność jej przyjmowania mocno ingerowała w zachowanie ciała i umysłu – i w wydarzenia kolejnych godzin.

***

Czekali w spokoju, nie odzywając się do siebie. Początkowe wrażenie po przyjęciu narkotyku nieco zbladło i Illa czuła, jak świat wokół niej pomału wracał do normalności. Przynajmniej do momentu, w którym nie pojawił się Banta’ad i nie trzeba było wstać z miejsca, a potem przejść paru kroków do stołu, przy którym ten zdecydował się zasiąść.

Illi zakręciło się w głowie. Aller przytrzymał ją za ramię na swój delikatny a stanowczy sposób i pomógł z powrotem złapać równowagę. Razem powoli podeszli do handlarza.

Ze wstępnych rozmów i przywitań Illa zrozumiała niewiele. Świat wokół wirował, a ona próbowała skupić uwagę na czymkolwiek – z początku na tym, jak prezentował się kupiec, później zaś, by chociaż znaleźć miejsce, w którym mogłaby odpocząć. Aller usadził ją tuż obok przybyłego mężczyzny, a sam usiadł naprzeciwko niego.

Dopiero wtedy miała chwilę, żeby spytać samą siebie, jak mogła przedtem nie zwrócić uwagi na wygląd Banta’ada. Ten człowiek był… wielki. Kiedyś widocznie był dobrze zbudowany – nie dało się nie zauważyć szerokich barków, które pozostały po wykonywanych niegdyś ćwiczeniach – ale potem widocznie zmienił swoje przyzwyczajenia i wyrzeźbione partie ciała obrastać zaczęły coraz to grubszą warstwą nieszlachetnego tłuszczu, co znakomicie przyćmiło jego wcześniejszą tężyznę. Oprócz tego, że nie wyglądał zachęcająco, to nagle zaczął sprawiać wrażenie wręcz nieprzyjemnego. I z zachowania, i ze sposobu mówienia.

Od kiedy tak łatwo przychodziło jej ocenianie ludzi?

– Rzeczywiście, granice między Trenssą a Ynseratą nie są już tak pilnie strzeżone; można powiedzieć, że handel się rozwija. Zdziwiłbyś się, Allerze, jaki zgiełk panuje na Białej Przełęczy. Gdyby w tamtych górach padał śnieg, kupieckie krzyki powodowałyby niekończące się lawiny.

– Jak to „gdyby padał”? – Illa poczuła, że to dobry moment, by wtrącić się do rozmowy z byle głupotą. Jeśli Banta’ad miał zacząć się nią interesować, a przestać spoglądać na leżącą po jego drugim boku torbę, dziewczyna musiała jakoś mu w tym pomóc. Nawet jeśli w tej chwili sama już nie była pewna, czy zdoła dotrzymać umowy. – Skoro przełęcz nazywacie białą, to czy jej nazwa nie wzięła się od ilości śniegu, który tam zalega?

Kupiec spojrzał na nią wzrokiem człowieka, który wie wszystko i wszystko już w życiu widział – ale gdy zlustrował ją od góry do dołu, jego spojrzenie jakby złagodniało.

– To bardzo proste. Naturalnie: Biała Przełęcz pełna jest bieli, lecz tamtejszy klimat nie pozwoliłby virithadzkim śniegom na przetrwanie tam chociażby dnia. Cała ta biel to tylko sól. Bardzo dużo soli. To między innymi sama przełęcz była jednym z powodów początkowych wojen między naszymi państwami.

W tym momencie milczący Aller uśmiechnął się przepraszająco i wstał od stołu, pozostawiając dwójkę zapoznających się właśnie znajomych bez jego nadzoru. Teraz mogła już śmiało odpowiedzieć na zadane sobie samej parę minut temu pytanie – tak, on naprawdę był przekonany, że ona wykona swoją część zadania. Illa po raz kolejny pomyślała, że musiał mieć coś z głową, jeśli naprawdę myślał, że…

A, tak. Miała dostać za to pieniądze. Dużo pieniędzy.

– Sól? – spytała z powątpiewaniem. Banta’ad się uśmiechnął. Prawie serdecznie.

– Cóż, my, ludzie z południa, bardzo lubimy słone potrawy. Jak moglibyśmy oddać komuś naszą największą solniczkę zupełnie za darmo?

Ktoś jeszcze zaśmiał się na to wyjaśnienie. Illa nie znała ani tego śmiechu, ani głosu, który odezwał się zaraz potem gdzieś za nią.

– Ale ty bredzisz, człowieku – oznajmił, po czym bezceremonialnie przysiadł się do stołu, tuż obok miejsca pozostawionego przez Allera. Miał ciemną karnację, prawie niespotykaną w tych stronach, ale także kontrastujący z kolorem skóry czysty trensseński akcent. Ton jego głosu przepełniony był pretensjami o, jak się zdawało, niezwykle istotne dla niego kwestie: dla niego i dla całej Trenssy. – Widać, że dziewczyna chce się czegoś dowiedzieć, ale wy, ynseraccy złodzieje, umiecie tylko błądzić wokół faktów. Dlaczego jej nie powiesz, jak naprawdę zaczęła się wojna, co?

Banta’ad był zaskoczony nagłym atakiem na jego osobę. Illa także, choć poczuła jakąś osobliwą sympatię do człowieka, który wziął się znikąd i zdawał się chcieć dla niej jak najlepiej. Gdyby przy stole siedział też Aller, jego spojrzenie próbowałoby pewnie jej przekazać, że plany się skomplikowały. I mogłoby mieć rację, zważywszy na to, jak nieprzyjemnym głosem odezwał się po chwili kupiec.

– Może dlatego, że wszyscy chcą o tym zapomnieć. Za młody jesteś, żeby wiedzieć cokolwiek o tej wojnie. Poza tym wyglądasz mi bardziej na jednego z Numetczyków, a nie tutejszego. Co chcesz mi udowodnić?

– Że jedynymi, którzy chcą zapomnieć o niedawnych bitwach, jesteście wy. Nikt nie walczył o żadną cholerną sól. Jak śmiesz przyjeżdżać tu i wmawiać naszym takie bzdury?! – Mężczyzna aż podniósł się z miejsca, celując ciemnym palcem w twarz kupca. Illa zawsze obserwowała takie sytuacje z daleka, i prawdę mówiąc, nigdy nie było jej spieszno do przyglądania się im z obecnej odległości. Ta kłótnia nie mogła się dobrze skończyć.

– Ma rację – odezwał się ktoś przechodzący akurat obok miejsca, w którym siedzieli. Dziewczyna rozpoznała w nim starego wojownika, który dawniej miał okazję wykazać się w walkach na pograniczu Trenssy i Ynseraty, ziem, o które toczyła się ta zażarta dyskusja. W tej chwili był podrzędnym strażnikiem miejskiego porządku (czy to właśnie tak historia wdzięczna jest swoim pomocnikom?). Nazywał się Wyrte i często patrolował okolicę, czasem zaglądając do Nóżki.

– Nie walczyliśmy o sól – dodał, powstrzymując się od dalszych komentarzy, po czym żwawym krokiem ruszył z powrotem w kierunku wyjścia.

Dopóki nie opuścił lokalu, nikt się nie odezwał. Nowo przybyły na powrót usiadł na miejscu, a Illa podparła brodę na otwartej dłoni.

– To o co w końcu poszło?

 

 

~***~

Odwiedź mnie też na:

fb black czerwony piachwattpad black czerwony piachtwitter black czerwony piach
~ bieżące info ~ część twórczości ~ nieco luźniej
  • Oooooo matko! To aż nie mogę się doczekać dalszego ciągu!
    „Zauroczyła” (to nie to słowo, ale lepszego nie znalazłam) mnie postać narkotyku. Jak kiedyś został wspomniany w którymś z rozdziałów, jakoś tak z góry założyłam, że się go kruszy i używa na różne sposoby właściwe naszym proszkom. A tu niespodzianka – to o wiele bardziej wyrafinowane, i tajemnicze. Niby nic, a zrobiło na mnie duże wrażenie.
    Pozdrawiam!

  • Princess Andromeda

    Witaj! Dziękujemy za twoje zgłoszenie, do naszego spisu. Twój blog został już dodany do Katalogu z wyobraźnią.
    Pozdrawiam

    http://katalogzwyobraznia.blogspot.com/