[Zacznij czytać tę opowieść od początku, albo znajdź inne historie.]
… czy na pewno chciałeś być uratowany?
~***~
Znając Czarnego, trzeba było przypuszczać, że w królewskiej skórze nie czuł się może specjalnie komfortowo, ale przynajmniej bezpiecznie. Żaden z jego wrogów nie zbliżyłby się do zabudowań dritheńskiego zamku, gdzie rozstawiony był tymczasowy tron na świeżym powietrzu, z którego władca – czy też ktokolwiek zajmujący jego miejsce – mógł spokojnie obserwować świąteczne obchody.
Widziałam, że tamtego dnia Parranowi także nie w smak było zbliżanie się do monarszych zabudowań, ale czuł jakąś energię, która ciągnęła go w stronę rozmowy z Czarnym. Musiał go spotkać jak najszybciej.
Czemu? Rzecz bardzo prosta – wszyscy byli i potencjalni współpracownicy Czarnego wiedzieli, że ten wychodził ze swoich kryjówek tylko wtedy, gdy szukał towarzystwa do interesów. A Parran, co tu dużo mówić, z chęcią by mu tego towarzystwa dotrzymał. Problem polegał na tym, że trzeba było dostać się do starego znajomego szybciej, niż zrobi to ktokolwiek inny.
I tak oto niedługo później nasz bohater znalazł się w zimnej i ciasnej wnęce w korytarzach pod sceną, wstrzymując oddech, gdy Nerazz Alledre, nadworny doradca, mijał go, zostawiając króla na chwilę samego. Odgłos kroków uświadomił mężczyźnie, że Czarny Férse musiał udać się po podeście w przeciwną stronę, by zejść po wąskich kręconych schodach wewnątrz jednej z wieżyczek na murach. Gdy tylko sługa odszedł na bezpieczną odległość, Parran bezszelestnie oderwał się od ściany i ruszył w kierunku zbliżających się głuchych odgłosów powolnego stąpania.
Gdy pośród ciemności znalazł granitowe stopnie, wszedł na pierwszy z nich i czekał. Kroki zbliżały się powoli, zimno tchnęło od przejścia. Stuk, stuk, stuk.
– Uważaj, panie królu – rzekł, gdy wyraźnie usłyszał oddech schodzącego mężczyzny. Ten zatrzymał się nagle, próbując w ciemności dojrzeć twarz obcego.
– To ty, Alledre? – spytał swym normalnym głosem, tak bardzo różnym od tego słyszanego przez tłum na górze.
– Zgaduj dalej, mistrzu – odparł tylko. Oczy rozmówcy powoli przyzwyczajały się do braku światła. Zamrugał raz i drugi, zastanawiając się, czy tylko się przesłyszał, czy może ten ton naprawdę był znajomy: jak zwykle przepełniony udawaną irytacją, niecierpliwy, niecierpiący autorytetów.
– To ty. Parran.
~***~
→ NASTĘPNA NOTATKA ←